• Index
  •  » Klany
  •  » Aliptae Bellatoris Gentis (fabularnie Teatr "Oratorium Imaginacji")

#1 2008-11-22 15:10:16

Schanintre

Mieszkaniec Demoris

Zarejestrowany: 2008-09-30
Posty: 77
Punktów :   
Rasa: Puszek? Piekielny Ogar ot co;]
Klasa: Ma klasę, a jakże ;D

Aliptae Bellatoris Gentis (fabularnie Teatr "Oratorium Imaginacji")

Klan jako klan nazwę nosi Aliptae Bellatoris Gentis, jednak fabularnie jest niczym innym, jak teatrem...

FORUM

[HISTORIA]

*Po ciężkim dniu pracy, strudzony kowal wracał do swego cichego domu. W jego monotonnym życiu, owe kilka chwil każdego dnia, przed zachodem słońca, napawało go chęcią wstania z łóżka następnego poranka. Krok po kroku przebywał kolejne metry skupiając się na bruku pod swoimi nogami. Wyłoniwszy się zza zakrętu trafił w samo piekło. Uszy jego rozszarpał ból równy atakowaniu ich rozżarzonym prętem. Źródłem irytującego hałasu okazał się być jakiś marny aktorzyna obwieszczający zebranym przy prowizorycznej, zbitej z kilku próchniejących desek scenie, że nic i nikt nie rozdzieli go z ukochaną.Wymachiwał przy tym drewnianym, niemniej od desek zniszczonym mieczem i z uśmiechem na twarzy trzymał w objęciach jakąś kobietę. Kowal wbił się w tłum niczym taran, krzesząc resztki swej kowalskiej siły. Zignorował ból i hałas, był jak barbarzyńca wpadający w szał bojowy. Podszedł pod samą krawędź sceny, splunął na ręce, z pleców swych zdjął ciężki młot kowalski i spojrzeniem pełnym nienawiści obdarował chłystka. Ten zaś głośno ślinę przełknął, kolana drżeć mu zaczęły, wymowa pozostawiała wiele do życzenia. Nie umknęło to uwadze kobiety, która pod pozorem dalszej gry aktorskiej zasłoniła ciałem nieszczęśnika.*
- Najdroższy! Słowa twe prawdą najczystszą nasycone, wszak gdy umierać przyjdzie ci czas, za tobą w objęcia śmierci podążę...
*Młot wypadł z rąk mężczyzny zszokowanego głosem, który wlał się w jego uszy, napawając go przy tym uczuciem słodkiej błogości. Skierował wzrok na istotę owy dźwięk wydającą i z błyszczącymi oczyma zmierzył ją od stóp po głowę. Czas zdawał się przyspieszyć, a przedstawienie ledwo parę sekund trwać, bowiem wpatrzony w zjawisko kowal ocknął się zdziwiony dopiero wówczas, gdy podniósł się aplauz nielicznej, acz rozentuzjazmowanej widowni. Wszyscy aktorzy wyszli na scenę i skłonili się po trzykroć, a następnie zabrali za rozbieranie sceny i przygotowania do dalszej podróży. Elf stał przed sceną. Publiczność malała, rozchodziła się do domów, a on wciąż nie mógł z zachwytu wyjść. Widząc, jak owa śliczna aktorka męczy się przy demontażu desek, podszedł do niej i skłonił się w pas. Głową w kant sceny przywalił przy tym, aż miło.*
- Nic ci nie jest? Panie... *Litość wzięła górę. Dziewczyna ignorując początkowe złe zamiary kowala, pochyliła się i zrównała z jego twarzą. W jej oczach można było wyczytać zmartwienie, głos zaś troską nasyciła. Nie czekając na odpowiedź, opatrzyła powierzchownie ranę na czole.*
- Nieee jest mi nic. *Powiedział powoli i oparł się dłonią o deski, by równowagę zachować. Przed jego oczyma migały dziwne obrazy. Łagodny głos i dotyk dziewczyny wywoływał w jego sercu rewolucję, gdy zaś dodał do tego jej ubogie ubranie i ciężką fizyczną pracę, żal jakoś go zdjął. Gdzieś w tle rozległ się okrzyk: "Łapać złodzieja", gdy Efla olśniło. Zdziwioną dziewczynę chwycił za dłoń i z tajemniczym, nieco podejrzanym uśmiechem na twarzy odparł.*
- Zostaw te deski... Wiem, jak was uczynić sławnymi i bogatymi!

Kilka miesięcy później...

*Dzień na pozór zwykły, w istocie wielkie wydarzenie miało nastąpić na placu rynkowym. Otóż w samo południe odbyć się tutaj miał występ znanej już w pobliskich miasteczkach trupy aktorskiej. Słońce częściowo przesłoniły ciemne chmury zwiastujące rychły deszcz, jednak to nie odstraszało widzów. Pierwsze rzędy okupowały tak zwane "grube ryby", czyli wszyscy ci, którzy albo znaczyli coś w mieście, albo też kieszenie wypchane złotem i drogocennymi klejnotami mieli. Rozentuzjazmowany i ciekawy dalszych wydarzeń tłum niecierpliwił się w oczekiwaniu na rozpoczęcie ostatniego aktu i wejście aktorów na scenę. Ta zaś, z desek solidnych, dębowych pozbijana udekorowana była miłymi dla oka akcentami. Na samym środku stało pojedyncze, liche łóżko, nakryte niedbale śnieżnobiałą pościelą. Po prawej stronie sceny znajdował się okrągły, prostokątny stół z dwoma drewnianymi krzesłami. Lewa strona sceny zaś, to schodki stanowiące wejście dla aktorów. Skromnie, bo i sztuka tematycznie do niedostatku nawiązywać miała.*

Scena finałowa występu dla pewnego szlachcica miała okazać się też finałową akcją w jego życiu. Życzeniem jego żony było sprawienie mu urodzinowej niespodzianki i przy pomocy sakiewki pełnej złota - zapewnienie jegomościowi małej rólki w przedstawieniu. Oj będzie to wielka niespodzianka - takiej śmierci bowiem, na pewno się nie spodziewał! Ani w ogóle jakiejkolwiek śmierci podczas występu. I uczestnictwa w występie też nie. W ogóle niewiele mógł się spodziewać po wydarzeniach owego dnia. A te nieubłaganie wołały go na scenę...
- A teraz... *W przerwie przed ostatnim aktem i podczas zmiany wystroju sceny, Zamaskowana Aktorka przemawiała do tłumu* ...zapraszamy na scenę wielmożnego pana Silratha! Wielkie brawa dla niego! *Krzyknęła.*
- Owy szlachcic kończy dzisiaj 64 urodziny i zawsze pragnął wystąpić na scenie. *Dodała tytułem wyjaśnienia. Huczne oklaski rozległy się po całym rynku. Starszy jegomość za serce się łapiąc, przepchał się przed scenę i, nie bardzo wiedząc, co robić, spojrzał na dwójkę aktorów idących w jego kierunku. Ci zaś zaprowadzili go za scenę, by mógł ucharakteryzować się do swojej życiowej roli.*
- Wygląda na to, iż przygotowania do ostatniego aktu dobiegają końca! *Oznajmiła Aktorka spoglądając w stronę dającego jej sygnały partnera. Szlachcic wszedł na scenę i położył się w łóżku, wciąż jeszcze w szoku. Cisza, jak makiem zasiał nastała, w mig widownia skupiła swą uwagę na centrum sceny i staruszku dygocącym z wrażenia pod kołdrą. Za sprawą magii speca od efektów specjalnych, scenę półmrok otulił, zaś cicha, żałobna melodia, dała się słyszeć w tle. Na scenę wbiegła Aktorka i przypadła do łóżka chorego, łzy rzęsiste roniąc i zawodząc.*
- Jakimże żalem serce me ściśnięte, gdy patrzę na twe męki, ojcze! *W istocie, solenizant miotał się na łożu, głośno powietrzem płuca napełniając i pokasłując. Twarz kolorytu została pozbawiona, dłonie zaś kurczowo na brzegu kołdry ściśnięte i oczy nieobecne jakieś o agonii świadczyły. Aktorka podeszła do stołu i napełniła szklankę płynem z dzbanka.*
- Przyniosłam ci wodę ojcze. Ojcze? Och, tato... *Pociągając nosem przyłożyła szklanicę do ust chorego i delikatnie przechyliła. Szmatką z głębi szat dobytą starannie i troskliwie otarła mu pot z czoła. Jego ciało drgnęło i znieruchomiało, klatka piersiowa przestała się unosić, usta i oczy w niebo wbite zamarły w bezruchu.*
- Tato? NIEEEEEEEEEEE! *Przytuliła się do nieruchomego, pozbawionego życia ciała leżącego. Mężczyzna u podstawy sceny uniósł w górę tabliczkę z napisem: "KONIEC", następnie jej miejsce zajęła inna, nawołująca do oklasków. Brawa rozległy się na widowni, tłum skandował imię szlachcica. Na scenę wyszli wszyscy aktorzy, poważna mina powoli znikła z ich twarzy i ustąpiła miejsca szczerym uśmiechom.*

- Trochę zbyt podejrzane, jak na mój gust nawet! *Posępny Żniwiarz przerwał Narratorowi i zmierzył go chłodno pustymi oczodołami.*
- No, ale ja się nie wtrącam, ja tutaj po tego szlachcica tylko przyszedłem. *Dodał widząc gniewny wzrok Narratora. Żniwiarz zagwizdał cicho i wziął się do roboty.*

*Wracając do naszych baran... znaczy do Aktorów - kontynuował Narrator. Radośni wyszli na scenę, by publiczności się ukłonić. Z łóżka wstał i podszedł do nich również szlachcic - rześki, zadowolony i jakby o parę lat młodszy. Skłonił się tłumowi i ze łzami radości, jął gratulować i dziękować Aktorom.*
- Żono ma wspaniała, podaj mi nasz rubin wspaniały, którego istnienia nikt nie podejrzewa nawet! *Krzyknął w stronę widowni.* Już czas, by zmienił on właściciela. *Otarł łzy wierzchem dłoni.*
- Ech, cudowne to doznanie było, móc z wami na scenie wystąpić! *Żona lekko zaczerwieniona podniosła trochę suknię swą i sięgnęła do pasa okalającego jej udo - najbezpieczniejszego miejsca, jakie znała.*

[SIEDZIBA]

*W samym sercu miasta budowniczowie postawili wielki, wysoki budynek. Prowadziło do niego kilka szerokich stopni, dzięki czemu całość stała na podwyższeniu. Jego ściany bielą nieskazitelną wzrok przykuwały, kopuła zaś ze szkła zrobiona, wpuszczała do środka pokłady światła w pogodne dni, podczas deszczowych zaś kusiła cichą melodią rozbijających się o nią kropel... Teatr, bo tym właśnie ów budynek był, wyglądał na pozór skromnie, umywał się do piękna roślinności otaczającej go. Tu i tam porastały egzotyczne gatunki drzew, multum kolorów niespotykanych kwiatów wprawiało obserwatora w jakąś dziwną, nieokreśloną euforię. Wejście do Teatru kryło się za masywnymi, kutymi i delikatnie zdobionymi drzwiami - tworem założycieli organizacji, pary zamożnych kowali. Przekraczając próg jako pierwsza rzuca się w oczy gładka, marmurowa podłoga, lśniąca w promieniach słońca. Idąc nią trudno nie poczuć się niczym majestatyczny Pan i Szlachcic. Odgłos kroków rozbrzmiewa echem po obszernym holu, ściany tutaj zostały pokryte boazerią z jasnego drewna do pewnej wysokości - tak, by wzmagać efekty akustyczne. Po prawej stronie, nad obszernymi, acz niskimi drzwiami, widniał szyld ze starannie wygrawerowanym napisem: "Szatnia". Odwróciwszy wzrok od niego dostrzegasz wreszcie serce budynku, wielką fontannę z posągiem Mecenasów splecionych w uścisku i ukrytych w niedbale założonym prześcieradle. Przy krawędzi widniała tabliczka: \"Posąg założycieli. Dzięki ich hojności i pracy, możesz podziwiać Sztukę za darmo! Doceń to i złóż skromny datek od serca.\" Dno fontanny mieniło się od złotych monet. Pomieszczenie to, wysokie na kilka pięter, stanowi swego rodzaju klatkę schodową, do poszczególnych pięter prowadzą cudowne schody zawijające się wokół fontanny. Z holu na dole odchodzą korytarze w czterech kierunkach, podobnie jest na każdym wyższym piętrze, oprócz piętra pierwszego. Tam bowiem natrafiamy na grube, solidne, drewniane drzwi prowadzące do Głównej Sceny Teatralnej...*

[ZAŁOŻENIA]

*Na podest pewnym krokiem wstąpiło dwoje Mecenasów. Ildar stanowczo postawił na mównicy niedopitą butelkę irisha, jego żona zaś zmierzyła go wściekłym wzrokiem i podała notatki.*
- Drodzy obywatele! Wy też słuchajcie, członkowie klanu, nauki nigdy za wiele! TAOSIE! Odłóż to na miejsce do jasnej... Ekhem! *Mężczyzna zmieszał się i nerwowo przewertował kartki.*
- Ogłaszam, co następuje! Myślą przewodnią naszego Klanu jest... *Tu powietrza w płuca nabrał, wyrazy w nawiasie ledwie dosłyszalnie wymawiając.*
- (Każda) SZTUKA (złota) za wszelką cenę! Tak, SZTUKA, dlatego też, eeeem... tego, zrzeszamy i wspieramy duchowo i materialnie wszelkich mistrzów swego fachu!
*Stojąca obok kobieta łokciem w bok go dźgnęła i wtrąciła.*
- Z góry oznajmiam wszem i wobec, że organizacja nasza nie prowadzi działalności, eee... tej, no... nie jesteśmy przestępczością zorganizowaną, o! Za wszelkie czyny naszych członków oraz straty duchowe, tudzież materialne doznane podczas prowadzonych przez nas spektakli, Klan nie ponosi odpowiedzialności! No, to na tyle by było... *Podsumowała i pospiesznie mównicę opuściła.*
- Ach, jeszcze jedna, ważna sprawa. *Ildar zawsze musiał mieć swoje ostatnie zdanie.*
- Z racji charakteru naszej... organizacji... ee... jesteśmy pokojowo nastawieni do wszelkich, jak Wy to tutaj nazywacie - Klanów! Bo kto widział, aby wojować z Teatrem? *Śmiechem parsknął i za Panią Mecenas pomknął.*

Ostatnio edytowany przez Schanintre (2008-11-25 09:42:19)

Offline

 
  • Index
  •  » Klany
  •  » Aliptae Bellatoris Gentis (fabularnie Teatr "Oratorium Imaginacji")

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl