• Index
  •  » Klany
  •  » Poena Capitis - Kara śmierci

#1 2008-10-24 18:52:50

Schanintre

Mieszkaniec Demoris

Zarejestrowany: 2008-09-30
Posty: 77
Punktów :   
Rasa: Puszek? Piekielny Ogar ot co;]
Klasa: Ma klasę, a jakże ;D

Poena Capitis - Kara śmierci

Klan założony 24.10.2008r. przez Semer, ID 91, Psycho-Ciasteczko
Zwabiony urokami naszych szeregów ? rekrutacja jedynie przez forum... => [Zaciągnij się!]


EDIT by Schani: Ukłony i dozgonny respekt dla wszystkich, którzy wytrwają i przeczytają całość...


*Noc już nastała, księżycowy rogalik zawisł wysoko i szwadron mrugających gwiazd pokrył atramentowe sklepienie nieba. Gdzieś w oddali, przy akompaniamencie serenady nocnych ptaków przechadzała się para młodych, zakochanych ludzi. Wiatr pieścił delikatnie listowie okolicznych drzew, wzbudzając przyjemny dla ucha, cichutki szelest. I w tych pięknych okolicznościach przyrody ni stąd, ni zowąd zjawia się przed wejściem do karczmy nie kto inny, jak nasz bohater, psując tym samym powszechny nastrój swym ostentacyjnym pozbywaniem się treści żołądkowej i pijackim bełkotem. Skrzypnęły otwierane drzwi, a przed oczami naszego bohatera zamajaczyła jakaś potężna, męska sylwetka.*
- No stary, ale Cię załatwiło... Schani! Elcoron odpadł! *Nieadekwatny do postury jegomościa piskliwy głos przewiercał czaszkę na wylot. Sapanie i różnorodne, siarczyste przekleństwa. Gorzki smak w ustach. Ostry ból ramion oznajmiający naszemu bohaterowi, iż ktoś go niesie. Ale po co? Ale gdzie...? Powoli spróbował podnieść głowę i rozejrzeć się dookoła, ostre światło wbiło się w jego oczy, powodując zawroty głowy. Zaklął. Uświadomił sobie, iż właśnie przepił połowę zarobionych pieniędzy, a z drugą połową nie ma pojęcia, co się stało. Postanowił teraz o tym nie myśleć, powoli zamknął oczy pozwalając sobie na chwilę wytchnienia, chociaż wiedział, że nie powinien. Że to się może źle skończyć. Huk w karczmie, akordy zapachów - wszystko to przyprawiało go o mdłości. Miał tego dość. Głowa jego poleciała do tyłu i rąbnęła w coś twardego. "Ach tak... Posadzili mnie" - oszacował. Wyłożył dłonie na stolik i oparł na nich głowę. Teraz będzie miał spokój... Nikt się nim nie interesuje, problemy same odpływają. Słodkie zapomnienie. Sen niczym komornik nadszedł znienacka. Tak oto Elcoron stał się świadkiem następujących wydarzeń...*

***



*Karczma przedstawiała inny, nieznany mu widok. Pracowicie wycierający szklanki karczmarz był o kilka dobrych lat młodszy, wystrój wnętrza także prezentował się jakoś... inaczej. Sprzęty wyglądały na niewysłużone, na ścianach wisiało znacznie mniej obrazów. W kącie, tuż przy oknie zebrała się grupka hałaśliwych, dobrych znajomych. Dość nietypowy to był obrazek, towarzystwo stolikowe składało się bowiem z przedstawicieli różnych ras. Wyszczególnić można było między innymi jaszczurzycę Schani, hobbita noszącego dumne imię Ged, Semer pochodzenia człowieczego i elfa - Taosa.*
- Dziewko! Trzy, duże kufle piwa tutaj poproszę, ale migiem! *Powiedział Ged do dekoltu córki Karczmarza.*
- Cztery! *Taos szybko przechylił naczynie i uszczypnął dziewczę. Jak on tą sztukę posiadł, nie pytajcie... Elf odstawił pusty kufel numer 6, a wychodka dalej odwiedzić nie zamierzał. Magia?*
- Taaaak... Chlejcie więcej, a kobiety jakoś same do domu wrócą... *Schani z typową dla siebie jadowitością mruknęła do pijących i rozłożyła się na ławie wygodnie. Obrzuciła leniwymi spojrzeniami zgromadzonych w karczmie mężczyzn. Brak osobników, na których warto byłoby zawiesić na dłużej oko, przeniósł jej uwagę na wydarzenia przy stole.*
- Co to my w ogóle śśśśświętujemy? *Lekko wstawiony Taos spojrzał na towarzyszy.*
- Czwartek. *Semer odpowiedziała wzruszając ramionami i wysączyła resztki wina z kielicha. A potem jeszcze te ostatki zalegające na dnie butelki. Westchnęła i zapanowała chwilowa cisza. Cisza, której każdy z utęsknieniem oczekiwał, by pozbierać myśli i zastanowić się, czy to wszystko, co przed chwilą zostało powiedziane, miało w ogóle jakieś większy sens. Wspomniana już cisza trwałaby pewnie dalej, gdyby nie pojawiła się gwiazda wieczoru. Dwóch pachołków postawiło na ławie ciężki półmisek, mebel zaskrzypiał, jakby obwieszczał ucztującym: "kawał mięsa". Puste kufle spojrzały na spoczywającego w półmisku baranka z respektem i zebrały się w małe grupki, robiąc mu tym samym miejsce. Puste talerze niemal mruczały w oczekiwaniu na gościa, a na śliniącej się twarzy Geda zakwitł łakomy uśmiech.*
- Bracie, noża! *Rzucił hobbit do Taosa, ten zaś podał mu narzędzie.*
- I widelca! *Padło kolejne żądanie. Hobbit otarł pot z czoła, wziął głęboki wdech i ze skupieniem i precyzją cyrulika, wbił podane przedmioty w potrawę. Odkroił spory kawał mięsiwa i spojrzał na zebranych. "Cholera. Kobiety i te całe maniery." - napomniał się w myślach, westchnął i opuścił wzrok. Porcję już miał nałożyć Semer, gdy mały kawałek niedopalonego drewna wskoczył na talerz.*
- A ty skąd się tu wziąłeś? *Mruknął do nieoczekiwanego gościa. Semer pociągnęła go za rękaw i wskazała na sypiący iskrami, jeszcze do niedawna drzemiący kominek. Teraz buchał płomieniami, a temperatura w pomieszczeniu rosła w zastraszającym tempie. Po jakimś czasie kominek wypluł na środek pomieszczenia małą, czarną, włochatą kulkę i powrócił do swego spokojnego snu. Czy to na skutek upojenia alkoholem, czy też towarzystwo ciekawsze rzeczy już w swoim życiu widziało, w każdym bądź razie zjawisko szybko straciło na popularności, a zainteresowanie osób przy stole przeniosło się na powrót na barana. Tymczasem kulka poczęła nabierać większych i coraz bardziej niepokojących kształtów i w efekcie końcowym zebranym ukazał się stwór rodem z samego piekła. Piekielny Ogar zmierzył zebranych pogardliwym wzrokiem i zlokalizował żarcie. Ruszył swe masywne cielsko, dotarł do półmiska i capnął barana jednym ruchem swej paszczy, obśliniając przy tym połowę stołu i przewracając wszystko, co się na nim znajdowało.*
- Nawet niezłe... *Rzucił Ogar w przerwie pomiędzy mlaśnięciami.* - Tylko żeby tak draństwo między zębiska nie właziło... *Tego było grupce biesiadujących za wiele. Pierwsza zareagowała Semer. Sięgnęła po swój cudowny łuk, "Protestem" zwany i wycelowała bestii między oczy, zachowując przy tym zimną krew. Wypuściła kilka strzał, te zaś z żałosnym pyknięciem odbiły się od łba potwora, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy.*
- Oddawaj baranka! *Zza placów Schani dobiegł głos Geda dziarsko odgrażającego się potworowi widelcem. Piekielny Ogar badawczo spojrzał na niezadowolone towarzystwo, zebrał siły i... beknął. A było to beknięcie, o którym przez wiele lat starzy dziadkowie opowiadali swoim wnuczkom. Podłoga zadrżała, a stężenie siarki wzrosło gwałtownie w pomieszczeniu. Wśród huku i powszechnej szamotaniny Taos doskoczył do kandelabra i zgasił świece, ratując tym samym życie towarzyszom.*
- Tyle zostało z waszej zagryzki. *Podsumował stwór i skoczył przed Schani. Wyszczerzył zębiska i wbił ślepia w jej oczy. Jaszczurzyca wzdrygnęła się nieco, bardziej z obrzydzenia, niż ze strachu. Obszedł ją dookoła obwąchując dokładnie.*
- Ty! *Przemówił wreszcie wyniośle.* - Jakich perfum używasz? *Błysnął oczyma.* - Cholernie mi się podobają... *Wciągnął jej zapach nozdrzami jeszcze raz.*
- Masz! *Sięgnęła do torby i wrzuciła mu do pyska mały, szklany flakonik z jej perfumami.* - Teraz możemy rozmawiać. *Burknęła obojętnie i nabrała po raz pierwszy od dłuższej chwili więcej powietrza w płuca. Nie ma co, najgorsze znane jej zapachy były niczym w porównaniu do oddechu zwierzęcia, który dosłownie zwalał z nóg i wywoływał różne, nieciekawe efekty. Połknął flakonik udając pewnego siebie. "Co za charakterne babsko" - przeszło mu przez głowę. Będzie w sam raz.*
- Znajdziesz mi Kobietę! *Krążył wokół niej, jakby chciał swoje myśli uporządkować i na czasie zyskać.* - Porządną Kobietę! *Dreszcze go przeszły na wspomnienie prób zawarcia jakiegokolwiek związku. Szybko się rozpadały. I związki i wybranki. I jego przyszłość i cały gatunek Piekielnych Ogarów też się rozpadnie, jeśli nie znajdzie w porę towarzyszki.* - Piekielną Sukę! Z twoim charakterem! *Dodał. Schani wbiła w niego podejrzliwy wzrok.*
- A co ja jestem, hodowca Piekielnych Suk na zamówienie?! Słuchaj, handel żywym towarem to dość kiepska i nieprzyjemna sprawa... *Ciągnęła ku jego konsternacji. Szybko jednak zorientowała się, że może na tym ubić ciekawy, duży interes. Znaczące spojrzenie posłała Gedowi, a ten już chciwie zacierał dłonie.*
- Piekielne stwory nazywasz żywym towarem? *Spojrzał na nią z wyrzutem.* - My nie jesteśmy żywi, nie jesteśmy martwi, jesteśmy PIEKIELNI! *Mocno zaakcentował ostatni epitet i podbudował swoją urażoną dumę.* - A Ty, śmiertelniczko, uczynisz jak powiedziałem. *Spojrzał przy tym na nią hardo. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Stała niewzruszona, dłonie na biodrach wspierając i bezczelnie gapiąc się na Ogara.* - Proszę... *Dodał grzecznie widząc, że podniosłym, rozkazującym tonem niewiele zdziała.*
- No nie wiem, nie wiem... *Zaczęła drapać się po brodzie i wielce namyślać.* - A co ja niby miałabym z tego mieć?
- 25% zysku.
*Odrzekł ciężko.* - Co czwarte szczenię, jeżeli cię nie rozszarpie oczywiście... *Parsknęła śmiechem.*
- Nie chcę szczeniąt. Chcę CIEBIE. *Bawiła się tym słowem wymawiając je niezwykle wyraźnie i głośno.* - Ciebie, Twego posłuszeństwa i wierności. *Dodała, aby zapobiec wszelkim nieporozumieniom. Wskazała Ogara palcem i zaśmiała się szaleńczo.* - Wybacz przyjacielu, biznes to biznes, nie będę życia marnować na poszukiwanie potwora, którego nie mogę... zabić. *Skończyła.*
- Warunki te są nie do przyjęcia! *Warknął i spojrzał na nią spode łba.* - Ustępstwa nie są możliwe! Muszę na to dostać pozwolenie Piekielnego Pana... *Przyznał w końcu ciszej. Zapłonął żywym ogniem i zniknął pozostawiając na ziemi kupkę popiołu i kilka niestrawionych chrząstek po baranku. Nie minął kwadrans, a kominek znów dał o sobie znać. Znana już zebranym sylwetka potwora rozprostowała łapy i przeciągnęła się powracając z odzewem z najgłębszych czeluści Piekła. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Schani obstąpił korowód towarzystwa stolikowego.*
- Jest jedną z nas i nie zostawimy jej samej! Cokolwiek przyjdzie jej czynić, nie odstąpimy jej na krok! *Odparli zgodnie.*
- W porządku, zbierzcie zatem tylu ludzi, ilu tylko możecie i rozpoczynajcie poszukiwania jak najszybciej. Piekielny Władca zgodził się na warunki i obiecał także wspomóc wasze działania finansowo. *Już miał odejść, gdy o czymś sobie przypomniał.* - Jeszcze jedno, działajcie pod przykrywką klanu... *Rzucił ciszej.*
- Na mnie już czas, muszę załatwić parę spraw, nim na dobre przeniosę się do krainy żywych... *Burknął z udawanym niezadowoleniem i wspomnianym już wcześniej sposobem, udał się do Piekła. Gdy tylko kreatura zniknęła z zasięgu wzroku, Ged ujął najbliższą ławę, potraktował ją dość brutalnie pozyskując tym samym kilka solidnych desek i zniknął na zapleczu. Wrócił z młotkiem i gwoździami i zabrał się do zabijania kominka dechami. Nie będą mu tu żadne stwory imprezy psuły. Po wszystkim zasiadł przy stole i zakomenderował.*
- Baranka. Jednego. *Podrapał się po głowie i dorzucił.* - Na wynos!

***



*Brutalne uderzenie przerwało sen Elcorona, ocknął się i jęknął z bólu przepełniającego jego głowę. Leżał w błocie przed karczmą najwyraźniej brutalnie z niej wyrzucony. Mokre i brudne ubranie lepiło się do niego, zwinął się w pozycję embrionalną. "Ciekawe, czy jakiś klan by mnie przyjął" - jakaś samotna myśl przeleciała przez jego umysł, trzymając za rękę drugą myśl - trochę starszą i rozsądniejszą: "w każdym razie na pewno mają tam wygodne łóżka.". Uśmiechnął się lekko do siebie i schował ręce do kieszeni. Wyjął z nich pogniecioną kartkę, zdziwiony, lecz zbyt zmęczony, by się zastanawiać nad jej pochodzeniem. Rozwinął ją i przeczytał. Otworzył szeroko oczy i szerzej się uśmiechnął. Usnął pod karczmą zadowolony, zaciskając ją ze wszystkich sił. Jak ostatnią nadzieję.*

***



*Do portu w Ostord przybiła mała, podniszczona łajba. Opuścił ją Elcoron, wysoki człowiek wątłej postury, odziany w proste, nie wyróżniające się niczym szczególnym odzienie. Rozglądał się nerwowo, wyraźnie szukał kogoś wzrokiem, przytupując przy tym nogą i pogwizdując dla zabicia czasu. Od czasu do czasu zerkał na solidnie pogniecioną, trzymaną w dłoni kartkę, jakby ta skrywała odpowiedź na wszystkie pytania. Po paru minutach z nocnej, przerzedzającej się mgły wyłoniła się czyjaś sylwetka i zobaczywszy go, zaczęła się do niego zbliżać. Miarowy, niemal oficerski, nie próbujący zawoalować zbliżania się krok dudnił głucho przy każdym kontakcie stóp z drewnianą powierzchnią przystani i jak się okazało, należał do kobiecej przedstawicielki rasy jaszczuroczłeków. Jej posępna mina i zaciśnięte w pieści dłonie świadczyły o wyjątkowo złym humorze.
- Zabieraj tobołki i jazda za mną, zrobimy sobie mały, romantyczny spacer na plażę... między innymi. *Mężczyzna nie miał pojęcia, jakim cudem nasyciła wypowiedź taką ilością jadu, ale był pewien, że sprzeciwianie się czemukolwiek niosło za sobą różne, możliwe, że nawet bolesne konsekwencje. Podążał za nią, a wilgotny piasek chrzęścił niemiło pod ich stopami. Z ulgą odnotował fakt, że po jakimś kwadransie zatrzymała się przy niewielkiej jaskini, do której wpadały morskie fale rozbijając się o stawiającą opór w głębi ścianę. Czyżby byli na miejscu? Ukryte w mroku nocy wnętrze w rzeczywistości pokryte było grubą warstwą, jakby skorupą jakąś soli, ze sklepienia natomiast zwisały stalaktyty. Nie protestował, gdy kazała mu przywrzeć do skał i przesuwać wzdłuż ich krawędzi zagłębiając tym samym w ciemność. Po jakimś czasie stopy prowadzącej napotkały na wyrzeźbione w skale schody. Śmiało zaczęła się po nich wdrapywać, znając na wylot wszelkie zdradliwe ich punkty i uważając przy tym, aby nie poślizgnąć się na ich mokrej powierzchni. Jej towarzysz nie miał tyle szczęścia. Zaskoczony napotkaniem nagłej wypukłości na swej drodze stracił równowagę i nie szczędząc przekleństw, runął do wody.*
- Uważaj na schody. *Rzuciła złośliwie słysząc efekty typowej dla nowych nieostrożności.* - No, wyłaź, jeszcze będziesz miał okazję się... popluskać. *Rozkoszowała się przygadywaniem mu. Sapiąc i ociekając wodą tym razem pokonał schody bez większych problemów, choć każdy kolejny krok zdawał się rozważać i stawiać uprzednio upewniając się, że nie przyniesie niemiłych upadków.*
- Marchew dla bohatera. Ruszajmy dalej. *Rzuciła obojętnie gdy dołączył do niej na szczycie schodów. W myślach już zacierała ręce i cieszyła się perspektywą nowych niespodzianek czekających na niczego nieświadomego mężczyznę.*
- Chyba powinnam cię ostrzec przed... *ŁUP! Głośne grzmotnięcie i jęk rozcierającego głowę mężczyzny wypełniły pomieszczenie.* - ...stalaktytami. *Dokończyła spokojnie. 2:0 dla niej. Bezlitośnie parła do przodu, szum wody w tyle stopniowo ucichał, gdy przemierzali szeroki korytarz skąpany w mroku. Na jego końcu wydawało się być jakieś żółtawe światło. Rzeczywiście, korytarz prowadził do jasno oświetlonego utkwionymi tu i ówdzie pochodniami miejsca. Była to jakby ogromna sala, na środku której spoczywał nie kto inny, jak... Piekielny Ogar. Dookoła walały się szkielety zastygłe w przeróżnych pozach i elementy ekwipunku ostatnich właścicieli. Gdzieniegdzie natrafić można było na całkiem świeże szczątki ciał. Istota podniosła się, gdy weszli do skalnego pomieszczenia i warknęła ostrzegawczo.*
- O w mordę, cóż to za licho?! *Skomentował kwiecistą wypowiedzią owo zjawisko. Bacznie przyjrzał się niespełna dwumetrowej kreaturze, wyglądem przypominającej psa. Ciało zwierzęcia pokryte było grubym futrem i jeszcze grubszą, twardą jak diament skórą. Zielonkawe ślepia nieufnie wbijały się w przybysza, z pyska zaś sączyła się strużka ciągnącej się śliny. Piekło tylko miało pojęcie, jak zgubne są jej efekty przy najdrobniejszym kontakcie ze skórą nieostrożnych. Odór dobywający się z paszczy potwora zwalał z nóg i u większości nieprzyzwyczajonych do tej swoistej aury psa, wywoływał torsje. Ku niezadowoleniu Schan, mężczyzna jako tako się trzymał, choć pobladł znacznie.*
- I co teraz? Ty głupia dziewucho! Zginiemy przez ciebie! Ja wiedziałem, że to jakaś ściema z tym klanem i tą całą tajemniczą, nocną wyprawą! *Wyrzucał z siebie wymachując szaleńczo górnymi kończynami i przedstawiając tym samym iście komiczne przedstawienie.*
- Zamknij się i słuchaj, bo nie będę powtarzać, a chyba nie chcesz być przekąską dla naszego pupila? *Obdarował ją tylko błagalnym spojrzeniem i jął jak najęty kręcić zaprzeczająco głową.* - Dobrze... *Zwróciła się twarzą do Ogara i rzekła.* - Puszku, ten żałosny nieudacznik za mną od dziś ma się cieszyć całkowitą nietykalnością z twej strony. *Wskazała palcem na mężczyznę obok.* - On, rozumiesz? Nie wyrządzaj mu krzywdy. *Puszek przekrzywił łeb i postawił uszy słuchając, co ma mu do powiedzenia.* - Rozumiesz? *Powtórzyła dla pewności, jednak nie doczekała się żadnego śladu zrozumienia.* - NA LITOŚĆ BOSKĄ NIE ZEŻRYJ GO, JAK GO ZOBACZYSZ Z JEDNYM Z NAS! *Warknęła, a to wreszcie poskutkowało melancholijnym machaniem ogona. Pociągnęła za sobą mężczyznę, który najwyraźniej nie mógł się jeszcze otrząsnąć, bo tkwił nieruchomo jak słup soli z otwartymi ustami i tępym spojrzeniem zawieszonym na Puszku. Skierowała się do korytarza wydrążonego na przeciw tego, którym tutaj przybyli. Tym razem bez większych przeszkód pokonali całą jego długość i wyszli z wnętrza gór znajdując się na rozległej równinie. Na samym jej środku mieniła się w pierwszych promieniach wschodzącego słońca tafla ogromnego jeziora. Dotarli do niego i rozejrzeli się. Gdzieś na północy porastał równinę gęsty, Las Avantiel. Z pozostałych trzech stron równinę otaczały długie, połączone ze sobą łańcuchy górskie. Jeden z nich, wschodni, prowadzący do portu już zbadali. Pozostało jeszcze zwiedzić południowy, za którym wznosiło się Ostord, wschodni, gdzie znajdował się wodospad oraz zapuścić się nieco w las.*
- Bogowie, daleko jeszcze? Nogi mnie bolą, założę się, że następnego dnia będę miał odciski. Łeb mi pęka, pić mi się chce. *Już jęczał, a byli zaledwie w połowie drogi.*
- Skamlesz, jak pies. Jak się nie podoba możesz zawrócić. Choć tym razem nie liczyłabym na to, że ujdziesz z życiem. Wydawało mi się, że słyszałam, jak Puszkowi w brzuchu burczało... *Lodowaty, pozbawiony cienia litości i zrozumienia ton. Nawet na niego nie spojrzała, wiedziała, że jeśli to uczyni, ten zadawać jeszcze więcej pytań zacznie i (co graniczyło z cudem i wydawało jej się niemożliwe) jeszcze bardziej marudzić. Lepiej dla niego, aby gębę na kłódkę trzymał, nikt jeszcze skutków jej gniewu nie przeżył.*
- Ruszaj się, nie mamy całego dnia! *Szarpnęła jego ramię nieco już poirytowana leniwym krokiem towarzysza. Robiła co mogła, aby dotrzeć do wodospadu jeszcze zanim zza horyzontu wynurzy się całkowicie słońce. Droga do kwatery wcale nie była długa, jednak Schan już na wstępie zaznajomić miała świeżaka ze wszelkimi prowadzącymi do niej przejściami, a także oprowadzić po okolicy, aby niespodzianek w przyszłości uniknąć. Bo to raz widywała, jak taki "nowy" wybierał się na krótki wypad do lasu i już nigdy nie wracał? Rozkaz, to rozkaz. Pocieszała się myślą, że jeszcze "tylko" paręnaście godzin dzieliło ją od sytego, ciepłego posiłku w gronie przyjaciół. A po posiłku ułoży się wygodnie w swym łóżku, zamykając drzwi do kwatery na klucz i w kominku napali... I będzie jej ciepło, wygodnie, bezpiecznie i...*
- Tam jest! Patrz, znalazłem go! *Brutalna rzeczywistość wyrwała ją z zamyślenia. Z euforią i triumfalną miną jej towarzysz wskazywał palcem kierunek. W istocie, znajomy widok rozpościerał się przed nimi, a po jakimś czasie dobiegł ich także szmer opadającej do wielkiego, naturalnego zbiornika wody. Miejsce to zawsze napawało ją spokojem. Widać stąd było nikły zarys drzew na horyzoncie, stanowiących preludium do tajemniczego, Czarnego Lasu. Góry, z których spływał potok wydawały się być nieprzystępne, ich ostre, ośnieżone szczyty sprawiały wyjątkowo niegościnne wrażenie, a ilości zdradzieckich półek skalnych jak do tej pory nikomu nie udało się oszacować. Sam zbiornik natomiast zwabiał okoliczną zwierzynę, aby ta wytchnęła, ciało leniwie do słońca wystawiając, lub z wodopoju skorzystała. Schan rozejrzała się po okolicy lustrując ją dokładnie i nasłuchując wszelkich podejrzanych odgłosów. Wyglądało na to, że są sami. Podeszła do skalnej ściany, tuż obok wodospadu. Dobyła z kieszeni płaszcza mały, owalny przedmiot i zważyła go w dłoni. Wyglądał jak zwyczajny, gładki, szary kamień. Zdawało się, że namyśla się nad czymś przez moment. Wreszcie wręczyła kamień towarzyszowi i poinstruowała go. Ten przytknął kamyk do pozornie zwykłego wklęśnięcia i czekał na dalsze polecenia, trzęsąc się od podniecenia.
- Puść i odsuń się.
*Kamyk z cichym stukiem spadł i potoczył się w stronę wody. Tam też przepadł bezpowrotnie. Schan zaśmiała się i pocieszająco rzuciła.*
- Kwestia wprawy, nie przejmuj się. *Pogrzebała w kieszeni i z satysfakcją namacała owalny przedmiot. Powtórzyła zabieg osadzania go gdzie i jak trzeba. O dziwo, gdy dłoń cofnęła, kamień trzymał się ściany, jakby od zawsze stanowił jej część. Wtedy też szmer wodospadu ucichł i tylko pojedyncze krople spadały z góry rozbryzgując się na tafli zbiornika i tworząc rozprzestrzeniające się kręgi. Otrzepała dłonie z niewidzialnego kurzu i ruszyła tam, gdzie niedawno jeszcze istniała ściana wody, a teraz spozierało na nich czarne oko jaskini, kryjące w istocie... klanową stajnię. Weszła do środka stanowczym, cichym krokiem, nakazując świeżakowi pozostanie na miejscu - nie było sensu tłoczyć się i pod nogi jej podchodzić. Tętent kopyt ucieszył mężczyznę i ledwie jej sylwetka wyłoniła się z czeluści, już pytania cisnęły mu się na usta, już miał dociekać wszystkiego, lecz widok wyprowadzonych zwierząt odebrał mu mowę. Spodziewał się ujrzeć dwie, zwykłe szkapy, tymczasem to, co wyprowadziła z owej jaskini było niemal nierzeczywiste. Przede wszystkim rozmiary zwierząt mniej więcej dwukrotnie przewyższały pospolitego przedstawiciela rasy, a nadnaturalnie czarne ubarwienie zdawało się godzić w oczy obserwatora - zupełnie jakby na czarne słońce spoglądać. Oczy wydawały się być pozbawione życia.*
- Wskakuj. *Rzuciła krótko do towarzysza i sama zgrabnie wdrapała się na grzbiet rumaka. Z rosnącym rozbawieniem oglądała jego nieudane próby znalezienia się w siodle, wreszcie dłoń mu podała i zdecydowanym szarpnięciem pomogła cel osiągnąć. Ścisnęła stopami boki zwierzęcia i pognała w stronę lasu. Zaskoczona odnotowała, że mężczyzna nie najgorzej radził sobie w siodle i już po chwili zrównał się z nią wyszczerzając zęby w obłędnym uśmiechu. Smagający wiatr zerwał jej kaptur i odkrył twarz, w pełni skupioną, jakby z kamieni niewzruszonych ciosaną. Poły płaszcza fantazyjnie rozwiewały się i łopotały. Minęli mieniące się, srebrzyste, rozległe jezioro i gnali na północ na łeb, na szyję, wyciskając siódme poty z koni. Przemierzali długie kilometry, na horyzoncie rosły i rosły sylwetki drzew. Od czasu do czasu gasili pragnienie wodą z bukłaków przypiętych do siodeł, nie przerywając jednak jazdy. Bogom dziękowała, że świeżak żadnej "miłej pogawędki" nie próbował wszcząć. Wreszcie, ku ich zadowoleniu podróż tymczasowo dobiegła końca. Zeskoczyła z konia i przywiązała lejce do najbliższego drzewa.*
- Dalej niestety będziemy musieli iść pieszo. *Mężczyzna rzucał pod nosem różnorodne wyzwiska pod nieokreślonym adresem.*
- Ciągle tylko dalej i dalej... A mnie nogi do tyłka wchodzą, o! *Marudził bez końca. Nie miała mu tego za złe, pamiętała jak sama po raz pierwszy poznawała te wszystkie obszary. Wydawało jej się wtedy, że wieczność minęła, nim wreszcie dotarła do siedziby klanu.*
- Kobieto serca nie masz? Trupem padnę z wycieńczenia. *Kolejna mozolna, długa, mało fascynująca wycieczka wgłąb Czarnego Lasu nie zapowiadała niczego dobrego, nie niosła żadnej nadziei na szklanicę czegoś mocniejszego, czy regenerującą drzemkę przy wesoło trzaskającym ognisku i śpiewach. Od czasu do czasu natykali się na jakieś mniej lub bardziej groźne bagna, gdzieniegdzie strumyk przecinał ich trasę, mocząc doszczętnie obuwie. Strudzeni, wygłodniali i przemoczeni przysiadali tu i ówdzie racząc się skromnymi zapasami żywności i łapiąc oddech, na krótko jednak, gdyż czas gonił ich nieubłaganie. Słońce górowało już, a od chwili wyruszenia minęło dobre kilka godzin. Dobrze, że chociaż pogoda w miarę dopisywała, było ciepło i bezwietrznie, a lekkie, przesycone zapachem lasu powietrze koiło ich zszargane nerwy. Dziwiła się, że jeszcze żadnego z dzikich mieszkańców lasu nie spotkali, wszak roiło się tu od niedźwiedzi, łosi, wilków i innych potencjalnych niebezpieczeństw. Jak na specjalne życzenie coś zaszeleściło w pobliskich zaroślach. Jej towarzysz znieruchomiał i trząść się zaczął cały, zaś twarz opuściły wszystkie kolory, nadając właścicielowi iście trupi wygląd.*
- Sss...słysz... słyszaaałaaaś? *Wyjąkał z trudem przewrażliwiony i nauczony, że wszędzie dookoła grozi mu jakieś niebezpieczeństwo, o czym nigdy nie raczyła w porę go ostrzec, wredna, podstępna... - narzekał w myślach. Schan z kolei cieszyła się, przynajmniej zawsze to jakieś urozmaicenie podczas tej niebotycznie nudnej wędrówki. Już za rękojeść miecza chwyciła, już powolnym, cichym krokiem do zarośli się zbliżała, lecz bestia czająca się w nich ubiegła ją. Na widok małego, puchatego króliczka wybuchnęła gromkim śmiechem i przez resztę drogi dokuczała towarzyszowi kpiąc z jego tchórzostwa. W końcu dotarli na skraj lasu dochodząc tym samym do rozległej polany leżącej u jego podnóża. Schan odwróciła się do niej plecami i omiotła wzrokiem pobliskie drzewa. Wielka, okazała sosna tkwiła samotnie w towarzystwie liściastych sióstr. Schan podeszła do niej i urwała jedną z szyszek. Wycelowała i cisnęła ją w otwór znajdujący się w drzewie. Znów jej nienaganna precyzja zaowocowała. Z wnętrza drzewa jakieś szczęki dobywać się zaczęły, szumy przeróżne i inne misterne odgłosy. Wreszcie powoli rozchyliła się kora drzewa ujawniając nieoświetlone, strome schody prowadzące pod ziemię.*
- Co to, to nie! Na pewno tam nie wlezę, pewnie kie licho tam czeka tylko, aż zagłębię się w ciemność, a ono dopadnie mnie, by wyssać ze mnie soki życiowe! A w życiu moja stopa tam nie postanie! *Słuchała tego kręcąc z politowaniem głową i wzdychając iście teatralnie i bardziej na pokaz, niźli faktycznie miałaby się przejmować jego czczą gadaniną. Znała wiele sposobów nakłaniania do szybkiej zmiany zdania i pokornego wykonywania poleceń, jednak mieli do odwiedzenia jeszcze jedno miejsce, a ona nie mogła pozwolić sobie na prowadzenie swych gierek wyłącznie dla swej własnej przyjemności. Przeklęty czas! Z niesmakiem i jakby zawiedziona zatrzasnęła prowizoryczne drzwi i ruszyła w stronę polany.*
- Im bardziej się pospieszysz, tym szybciej dotrzemy na miejsce, a tam czekają na Ciebie już same przyjemności. *Rzekła ot tak, w nadziei, że nie będzie musiała uciekać się do przemocy.*
- Te, zaraz, zaraz, chwilunia! Przecie my tędy jechaliśmy do lasu!
- Zdaje Ci się.
*Rzuciła, a głos przesycony wierutnym kłamstwem nawet jej nie zadrżał. Jednak w miarę pokonywania coraz większej odległości, konsternacja mężczyzny rosła, a pewności przybywało, a gdy dotarli do jeziora, sięgnęła zenitu.*
- Jezioro! Poznaję je, nie wmawiaj mi, że koło niego nie przejeżdżaliśmy już! *Korzystał ze swego donośnego głosu potęgując zdenerwowanie Schan. Wreszcie nie wytrzymała, przekroczył cienką granicę jej cierpliwości. Ujęła jego twarz w dłoń i ścisnęła policzki, nadając jego ustom specyficzny, rybi kształt. Druga ręka dobyła miecza i wymachiwała nim ostrzegawczo.*
- Jeszcze jedno... jedyne słowo... a wykastruję Cię... i każę zjeść własne genitalia... *Wycedziła przez zęby i na wpół omdlałego ze strachu kompana powaliła na ziemię. Schowała miecz i, jak gdyby nigdy nic, ruszyła przed siebie, w stronę mijanego już przez nich tyle razy jeziora. Znajome kroki za sobą ignorowała, od czasu do czasu tylko rzucając mimochodem coś o dobroci swego serca i zapewniając, że w gruncie rzeczy to całkiem miła z niej persona.*
- Kogo ja widzę... Nugon! *W istocie, od strony lasu zbliżała się jakaś postać. Pomachała mu, a gdy dotarł do nich, wyściskała klanowego brata i zagaiła.*
- Spacerku się zachciało, co? Patrz, kogo tu mamy, świeże mięsko do klanu. Chuchro i tchórz kompletny, ale my tam potrafimy z takich ludzi uczynić. *Śmiała się po raz kolejny upokarzając towarzysza. Nie ma co, charakterek perfidny miała i wzgląd na czyjeś uczucia w głębokim dole grzebała.*
- A gdzie tam! Sem... znaczy Pani nasza sobie zażyczyła na uroczystą kolację wilka z rożna nadziewanego grzybami i komuś trzeba było ruszyć zadek i nazbierać tego i owego. *Mówiąc to potrząsał naręczem koszyków wypełnionych wszelakimi darami lasu.* - Wybacz, ale spieszę się do kwatery, bo gotowa wychłostać mnie za najmniejsze spóźnienie. *Obdarował ją przepraszającym uśmiechem.*
- Dobrze się składa, właśnie skończyliśmy na dziś, to dotrzymamy Ci towarzystwa i przy okazji pokażesz nowemu wejście. *Zbliżyli się do jeziora. Nugon pochylił się i wypowiadając jakieś dziwne i niemiłosiernie długie inkantacje, dotknął palcem tafli wody. Ta, jakby w obawie przed nim zaczęła się odsuwać odsłaniając tym samym granitowy prostopadłościan. Wyglądał, jak grób jakiś. Mężczyzna odsunął płytę wierzchnią i zniknął w środku.*
- Idź, ja zamknę przejście i zakamufluję je. Z czasem i tego Cię nauczę. Dołączę do Ciebie lada moment. *Rzuciła w stronę świeżaka i pchnęła go tam, gdzie zniknął jeden z klanowiczów. Ten z łoskotem spadł po schodach i wylądował na dole. Rozejrzał się rozmasowując obolałe partie ciała i dostrzegł masywne, okute żelazem wrota. Rozwarł je i wkroczył do kwatery głównej klanu. Jego oczom ukazało się ogromne, surowe, niezdobione pomieszczenie, służące za coś w rodzaju holu. Posadzka w całości wykonana została z marmuru. Na samym środku pomieszczenia tkwiły kręte schody, prowadzące na niższe poziomy, gdzie znajdowały się między innymi: skarbiec, spiżarnie, sala obrad, zbrojownia, bawialnia, kwatery służby, łaźnie, sale treningowe... Po lewej stronie holu stał szereg trzech jednakowych drzwi. Wszystkie prowadziły do korytarzy, wzdłuż których rozlokowane zostały pokoje klanowiczów. W każdym z nich znajdowało się sosnowe łóżko, zazwyczaj stojące na lewo od wejścia, pokryte grubym, miękkim materacem wypełnionym pierzem bliżej nie określonych ptaków. Olbrzymi, mahoniowy kufer na rzeczy osobiste zajmował miejsce u podnóża łóżka, stół z dwoma krzesłami postawiony natomiast został w kącie, a szafa na ubrania - po prawej stronie drzwi. Najciekawszy jednak był sufit holu. Owo sklepienie stanowiła gruba warstwa wspieranego zaklęciami szkła. Ukazywała widok na jezioro od dna, toteż wypełniwszy swe obowiązki, można było śledzić spokojnie przepływające ryby, płaszczki i inne zwierzęta wodne. Mężczyzna patrzył na to wszystko z podziwem posuwając się naprzód. Tymczasem z nosem utkwionym w jakichś papierzyskach, klnąc przy tym po elficku pędził prosto na niego Taos. Zderzyli się ze sobą, a bacznie studiowane notatki rozsypały się dookoła. Odciągnięty od papierkowej roboty i zbulwersowany gapiostwem mężczyzny
elf fuknął na niego.*
- Ślepy jesteś, czy jak?! Ogarnij się i nie stój tak na środku, tu ludzie próbują pracować! Zaraz... Nie widziałem Cię tu wcześniej! Gadaj, czym żeś jest i co tu robisz?! *Przystawił mu do gardła nie wiadomo kiedy dobyte ostrze katany i ryknął na strażników, aby raczyli swe leniwe tyłki ruszyć.*
- Który z was wpuścił go? Który?! *Pytał, gdy ledwo łapiący oddech strażnicy zjawili się u jego boku.* - Zabrać mi to zdradzieckie ścierwo sprzed oczu i... *Zamyślił się chwilę nad jakąś stosowną karą dla człeka.* - A zrzućcie go z urwiska, nie chcę, aby Puszek nabawił się niestrawności po nim. Jeszcze Schani mnie dopadnie i... *Urwał na moment.* - Oj, nie chciałbym być w skórze takiego nieszczęśnika... *Dokończył.*
- Jakiego nieszczęśnika? *Zapytała Schani przekraczając próg kwatery głównej. Strażnicy już pojmali świeżaka i trzymali w żelaznym uchwycie czekając na rozwój wydarzeń.*
- O, ten to zuchwalec *tu wskazał na trzęsącego się ze strachu mężczyznę* jakimś cudem odkrył siedzibę klanu!
- A, o nim mówisz. No niestety, muszę Cię rozczarować. To nasz nowy kandydat na członka klanu.
*Rzuciła obojętnie. Strażnicy westchnęli zawiedzeni i uwolnili z "czułych objęć" ofiarę.* - Widziałeś gdzieś Semer? Ów mężczyzna dopomina się audiencji u naszej Pani i poddania próbom w nadziei, że zostanie jednym z nas. *Roześmiała się i zapytała najwyraźniej nieświadomego zbliżającego się niebezpieczeństwa śmiałka.* - Wiesz, dlaczego między innymi nasz klan nosi swą dumną nazwę?
- N...nnie.
*Wyjąkał.*
- Drogi przyjacielu, przybywając tutaj podpisałeś na siebie wyrok. Jeśli nie przejdziesz wszystkich koniecznych prób, czeka Cię nic innego, jak właśnie kara śmierci... *Oczy mężczyzny przypominały dwa, wielkie ze zdziwienia spodki. Kąciki ust drżały mu, a włos zjeżył się na karku.*
- A... a dużo tych... tych prób będzie? *Zapytał obawiając się najgorszego.*
- Nie tak dużo. Jedną z nich właśnie rozpoczynasz. *Dodała widząc zmierzającą ku nim Semer, liderkę i przywódczynię klanu.* - Jak miłą rozmowę z naszą Panią przeżyjesz, to już będzie niebotyczny sukces... *Rozkoszowała się potęgowaniem jego przerażenia.* - Powodzenia. *Rzuciła oschle.* - Idę o zakład, że nie da rady... *Wymruczała pod nosem, odwróciła się i skierowała do jadalni zostawiając całe towarzystwo samym sobie. Była głodna i miała dość wrażeń na dziś, ale perspektywa ciepłego posiłku wywołała nikły uśmiech na jej twarzy. Otworzyła drzwi i wkroczyła do jadalni. Trzy marmurowe, pozłacane, długie na około dwadzieścia metrów stoły wypełniały większość pomieszczenia. Przy każdym z nich znajdowały się szykowne, drewniane krzesła. Na końcu sali, ulokowany został podest, do którego prowadziły szerokie, drewniane schodki. Tam też prostopadle do reszty stał mniejszy, ale okazalszy, wykonany w całości ze złota stół, a krzesła przy nim miały miękkie, komfortowe obicie. Przy samiusieńkim środku stołu wznosił się dumnie jakby tron. To właśnie nad nim wisiał portret kobiety podpisany "Semer". Pozostałe ściany były ozdobione wizerunkami jakichś ludzi, elfów i innych stworzeń. Z sufitu zwisał ogromny złoty żyrandol z białymi świecami, bardzo piękny i misternie wykonany, zapewne przez jednego ze sławniejszych rzemieślników. Schani zasiadła "po prawicy" tronu i czekała na przybycie sługusa. W tym samym czasie Przywódczyni łaską obdarowała świeżaka i zaprosiła go do swojego gabinetu. Było to niewielkie i bardzo zagracone pomieszczenie. Na dębowym biurku przy oknie piętrzyły się stosy różnorodnych papierków, wszelakich podań i wniosków, których to Pani nie zdążyła jeszcze rozpatrzyć. Miękki, wyściełany czerwonym jedwabiem fotel stał teraz odsunięty nieznacznie. Obok biurka znajdowały się szerokie regały, mieszczące grube tomy literatury i gablotka prezentująca co ciekawsze trofea, ręcznie zdobione naczynia, tudzież inne kosztowne i miłe dla oka skarby. Posadzkę w pełni pokrywał gruby, puchaty, krwistoczerwony dywan. Zasłony w oknach nawiązywały swym odcieniem do reszty. Na ścianie natomiast, zaraz nad drzwiami, wisiała czarna jak smoła, kamienna tablica, ozdobiona złotymi, surowymi literami. Głosiła motto klanu, a zarazem ostrzeżenie dla potencjalnych rekrutów:

Poena Capitis (Kara Śmierci):
Wielu przekraczało progi nasze,
Niewielu godnymi się okazało.
Tyś dla Poena Capitis,
Lub Poena Capitis dla Ciebie!


*Semer zasiadła wygodnie w swym fotelu, złączyła dłonie w trójkąt i wsparła na nich swą twarz. Jej brązowe oczy utkwione były w mężczyźnie, który z paniką w oczach stał na środku gabinetu, nie bardzo wiedząc, czy wypada mu odezwać się, czy lepiej czekać. Twarz liderki nie wyrażała żadnych emocji. Wreszcie odchrząknęła i zwróciła się do mężczyzny.*
- Mówisz, że jak cię zwą?
- Elcoron... Pani.
*Dodał pospiesznie.*
- Co chciałbyś nam ofiarować?
- Pomoc finansową, dobre chęci, swoje umiejętności...
*Wyliczał. Ona zaś poczerwieniała, trzasnęła otwartą dłonią w blat biurka i podniesionym głosem wytoczyła istną tyradę przeciwko niemu.*
- Kpisz sobie?! Sądzisz, że złotem wkupisz się w nasze łaski?! Żeś rozumy wszystkie pozjadał?! Uważasz, że to wystarczy, aby stać się dumnym członkiem naszego klanu?! Wymagamy czegoś więcej! Wymagamy bezwzględnego posłuszeństwa i wierności! Gotowości do oddania życia dla dobra ogółu! Sławienia imienia naszego i dokładania wszelkich starań, aby ofiarować więcej, niźli teraz możesz to zrobić! To poważna instytucja, z wieloletnią tradycją, a ja nie mam zamiaru pozwolić splugawić jej jakiemuś partaczowi! Precz sprzed mego oblicza, boś niewart ułamka sekundy mego czasu i uwagi! Straże! STRAŻE!!!
- Tak, Pani?
*Zareagowali natychmiast wbiegając do pokoju gotowi do przyjęcia rozkazu.*
- Czy Puszek został już nakarmiony?
- Nie, Pani.
- W takim razie wiecie co z tym panem zrobić.
*Nikły uśmiech wykrzywił jej twarz, a następnie przekształcił się w gromki, złowieszczy śmiech, który echem odbijał się od ścian w korytarzach i docierał we wszystkie zakamarki siedziby klanu Poena Capitis.*

Ostatnio edytowany przez Schanintre (2008-11-05 11:09:03)

Offline

 

#2 2008-11-04 20:42:40

Taos

Mieszkaniec Demoris

Zarejestrowany: 2008-08-20
Posty: 18
Punktów :   

Re: Poena Capitis - Kara śmierci

EDIT by Schani: Ukłony i dozgonny respekt dla wszystkich, którzy wytrwają i przeczytają całość...

No kłaniaj sie kłaniaj:P

mnie sie podoba, nie wiem jak innym:P

Offline

 

#3 2008-11-04 20:48:44

Schanintre

Mieszkaniec Demoris

Zarejestrowany: 2008-09-30
Posty: 77
Punktów :   
Rasa: Puszek? Piekielny Ogar ot co;]
Klasa: Ma klasę, a jakże ;D

Re: Poena Capitis - Kara śmierci

Nie musi się podobać, wystarczy, że akceptację naszej wspaniałej władzy przejdzie

Offline

 
  • Index
  •  » Klany
  •  » Poena Capitis - Kara śmierci

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl